Przejdź do głównej zawartości

Wdzięczność.

Gdy praktykujesz jogę, zmienia się nie tylko twoje ciało, przede wszystkim zmienia się twoje serce. Zauważasz piękno i dostojność świata, które wcześniej pozostawało dla twoich oczu w ukryciu.

Pamiętam, jak jadąc samochodem codzienną drogą, pierwszy raz poczułam 'to coś". Był piękny letni dzień, a korony drzew utworzyły nad ulicą tunel. I na ten widok poczułam przeogromne wzruszenie. To był mój przełomowy moment, bo zdanie, że "życie jest piękne", było dla mnie do tej pory tylko pustym frazesem. I za wzruszeniem przyszło uczucie, takie prosto z serca: jak ja bardzo chcę żyć! Niby takie proste i oczywiste, ale okazało się, że w pełni uświadomione wzbudza w sercu jakąś niejasną, ulotną tęsknotę.

W moim rozwoju duchowym pojawiła się ogromna potrzeba obcowania z naturą. Przez dłuższy czas na sam widok pięknego leśnego krajobrazu, łzy płynęły mi po policzkach. Trudno opisać to uczucie, ale to jakby powrót do domu. Jednocześnie spotkanie z potężnym majestatem przyrody, jej naturalną mądrością, niezwykłą siłą, ale i niesamowitą delikatnością. 

Dzisiaj wchodząc na matę, praktykując asany, pranayamy i medytując, czuję, jak łączę się z tą Siłą. Czuję, że dbając o siebie, swoje ciało, umysł i duszę, dbam o część większej całości. Wszyscy jesteśmy połączeni, tworzymy ten świat, jesteśmy jego bardzo ważną częścią.  Jesteśmy za niego odpowiedzialni, więc jest zupełnie naturalne, że powinniśmy być odpowiedzialni za siebie.

I zaraz za uczuciem ogromnej wdzięczności, naturalnie pojawia się głęboki szacunek dla Natury. I zupełnie oczywista staje się potrzeba szanowania każdego przejawu życia. I okazuje się, że zmiana stylu życia nie jest wyrzeczeniem, a raczej dostrojeniem się do szerszego kontekstu bycia tu i teraz... z wdzięcznością i miłością.








Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pisz o tym, o czym nie chcesz pisać.

 Oglądałam film, który opowiadał historię młodej joginki Maris. Padło tam zdanie: Pisz o tym, o czym nie chcesz pisać. Tylko wtedy będzie to wartościowe. No tak ,pomyślałam, w sumie takie oczywiste,  ale jednocześnie, wydało mi się to prawdziwie straszne!  Sama jestem joginką. Podążam tą ścieżką od lat. Poznałam ją dogłębnie, ale ona ciągle otwiera przede mną nowe horyzonty. Ciągle mnie czegoś uczy, albo oducza. Pozwala mi poznawać siebie, dbać o siebie, uczy miłości do siebie. Praktyka jogi sięga daleko poza matę, poza skomplikowane pozycje, które mają służyć naszemu ciału. Gdy decydujesz się podążać tą ścieżką, stopniowo zaczyna ona obejmować każdy aspekt Twojego życia. Nie krytykuję podejścia fizycznego do praktyki - system asan i technik oddechowych pomoże przy nie jednym problemie naszego ciała. W moim podejściu jednak, to zawsze jest coś więcej.  Uważność w trakcie praktyki, połączenie ciała, umysłu i ducha, daje niesamowite postrzeganie rzeczywistości. Pomaga ...

Zaufanie.

Ufam, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Gdy patrzę sercem, gdy poszerzam perspektywę, dostrzegam piękną harmonię tego świata. Świata pełnego nienawiści, ale i miłości, pełnego  cierpienia i rozpaczy, ale także radości i szczęścia. Świata, w którym zawsze po zimie nastaje wiosna, a po deszczu wychodzi słońce. Gdy spoglądam na wydarzenia z mojej przeszłości, widzę wyraźnie, że wiele z nich, uważanych wówczas za "życiową tragedię", dało mi przestrzeń do poszukiwań i pozwoliło wzrastać. Nie jest  łatwo, doświadczając cierpienia, zdystansować się na tyle, aby ujrzeć szerszy kontekst. Ścieżka zaufania staje się niedostępna. Wchodzimy w przeżywanie bólu, rozpaczy, zamykamy się i napinamy. To momenty trudne i bolesne.   Jest takie powiedzenie, że "czas leczy rany"... ja nie potrafię się z nim zgodzić. Uważam, że czas po prostu mija, a my leczymy się sami, lub nie. Znam wiele przypadków, gdzie z czasem rany pogłębiają się, koło cierpienia poszerza się i urasta do ogromnyc...

Równowaga.

Od dziecka byłam bardzo empatyczna. Czasami wpędzało mnie to w spore kłopoty. Jedno wydarzenie pamiętam szczególnie. To stanowczo jedno z tych doświadczeń, którymi niekoniecznie chcemy się dzielić ze światem.  Miałam może  trzy lata. To były czasy, kiedy dzieci bawiły się "pod blokiem", mając do dyspozycji dwie huśtawki, piaskownicę i zjeżdżalnię. Rodzice kazali wziąć mojemu bratu młodszą siostrę (czyli mnie) "na pole". Wiadomo, że to absolutnie najgorsza rzecz, jaka może spotkać młodego człowieka. O nieposłuszeństwie nie było mowy, więc tego dnia znalazłam się pod opieką siedmiolatka. Jak przystało na sprytnego chłopaka, posadził mnie na huśtawce, kazał  się bujać i pobiegł bawić się z kolegami. A ja się bujałam... i poczułam, że muszę do ubikacji. Niestety brata nie było w pobliżu. Pamiętam, że tak bardzo nie chciałam iść do domu sama - nie dlatego, że się bałam, ale martwiłam się, że mój brat pomyśli, że zaginęłam, albo ktoś mnie porwał. Że będzie się bał o mnie,...